Urlop macierzyński – oksymoron czy utopia?
Urlop macierzyński. Antylogia. Oksymoron. Epitet sprzeczny. Figura retoryczna powstała w wyniku zestawienia dwóch wyrazów o przeciwstawnych znaczeniach. Niby już to kiedyś słyszałam, niby czytałam elokwentne wypowiedzi, niby obiło mi się o uszy, że to w sumie taki czas w życiu, który aż śmiech nazywać urlopem. Słyszałam, czytałam, widziałam … i co z tego?
Musiałam przeżyć i przejść przez to sama, aby w pełni zrozumieć delikatną ironię tych dwóch słów postawionych obok siebie.
Nie wiem jak to jest gdy życie ułożymy sobie tak, że urlop macierzyński upływa w rytmie zajmowania się niemowlakiem i ogarniania codzienności, bez konieczności jakiejkolwiek pracy. Nie wiem, ale zgaduję, że mimo iż jest to na bank czas wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju, czas budowania najważniejszej w życiu relacji, czas inwestowania całej siebie w ukochanego maleńkiego człowieka to i tak różowo nie jest. Nie wiem jak to jest gdy podczas macierzyńskiego nie trzeba się troszczyć o płynność finansową, księgowość, zlecenia dla klientów, odpisywanie na wiadomości i dogadywanie całego mnóstwa różnych spraw. Nie wiem i nigdy się nie dowiem bo całkiem świadomie stworzyłam sobie totalnie inny model życia.
Mogę wam za to szczerze napisać jak to jest, gdy na urlop macierzyński wpada się mając swoją własną działalność gospodarczą. Firmę, która do tej pory była oczkiem w głowie, ukochanym i wypieszczonym owocem ciężkiej pracy, dumą ogromną, a jednocześnie głównym źródłem utrzymania świeżo powiększonej rodzinki.
Urlop macierzyński i własna firma – jak to wygląda od kulis?
No to jak to jest z tym macierzyńskim przy działalności gospodarczej? Łatwo nie jest. O ile sam urlop macierzyński to jakiś niefortunny oksymoron, zlepek słów, których znaczenia kompletnie się wykluczają, to urlop macierzyński na własnej działalności gospodarczej to już bzdura kompletna.
Ideą urlopu macierzyńskiego jest zostanie w domu z niemowlakiem i towarzyszenie mu w pierwszym roku życia. Wiem, że wiele osób czeka na ten czas nie tylko ze względu na odkrywanie najpiękniejszych stron rodzicielstwa, ale też dlatego, że właśnie wtedy chcą ruszyć z miejsca – z pomysłem na biznes, na bloga, na rozwój siebie, na podbicie świata. Powiem wam tak… powodzenia.
Tak, wiem, że dzieci są różne. Podejście do nich też. I nie, nie wykluczam, że może i w historiach o tym jak to życie po urodzeniu dziecka (mam tu na myśli ten pierwszy rok, nie czas gdy dziecko ma lat 6, 8, 10 czy 12) w ogóle się nie zmieniło jest ziarnko prawdy. Może. Mogę pisać o sobie, a moje życie zmieniło się diametralnie. I powiem wam szczerze, że życie wielu mam, z którymi w ostatnich czasach szczerze sobie rozmawiałam też się zmieniło. I nie mam tu na myśli zmian, które sprawiają, że podbój świata czy nawet spokojna praca na swoim stała się jakoś hiper super łatwiejsza.
Jak to było więc z tym moim urlopem macierzyńskim? Za moment minie rok od kiedy pisałam o moich planach związanych z macierzyńskim na blogu – wróćmy więc na moment do tych wspomnień, co?
Urlop macierzyński – urlop od bloga?
Bliżsi i dalsi znajomi mówili mi, że po urodzeniu dziecka powinnam zrobić sobie wolne, które byłoby odpowiednikiem normalnego urlopu macierzyńskiego. W teorii to przecież nic trudnego – zawieszam bloga, znikam z sieci, rozwiązuję umowy z klientami z którymi współpracuję i “odpoczywam”. W praktyce jest jednak trochę inaczej, a smutna prawda jest taka, że ja po powrocie z takiego urlopu musiałabym zaczynać wszystko od nowa. I szczerze gratuluję osobom, które mogą sobie na taką przerwę pozwolić – ja nie mogłam.
Tak, wiem że moi Czytelnicy zrozumieliby to chwilowe zniknięcie. Może nawet po tych kilkunastu miesiącach przerwy od blogowania wróciliby tutaj razem z nowymi tekstami i projektami. Wiem o tym, bo wiem i niesamowicie doceniam fakt, że mam najfajniejsze Czytelniczki pod słońcem. Jednak realia blogowania są trochę inne.
Po pierwsze blogowa społeczność to nie tylko regularni, powracający Czytelnicy – to również tysiące osób, które zaglądają tu zaintrygowane zdjęciem, ciekawym tekstem, linkiem z mediów społecznościowych lub polecajką u innego blogera. I mimo że wiem, że moja społeczność zrozumiałaby potrzebę zrobienia sobie przerwy, to wiem też, że ruch na blogu by się zatrzymał bo kto zagląda na bloga na którym nic się nie dzieje? To tak nie działa, przyznajcie ile razy wróciliście na stronę, na której nie pojawiają się aktualizacje, co? Bo ja niewiele.
Bez Czytelników na łeb na szyję lecą statystyki i jasne – można górnolotnie pisać, że one nie są ważne, ale gdy wraz ze słupkami liczb znikają możliwości współpracy i dochody z afiliacji to już robi się trudniej. I tak – wszystko można odbudować i odpracować, a czasu z niemowlakiem nic nie zastąpi, ale… gdy utrzymujesz się z bloga i jest to twoja praca to jednak po 12 miesiącach takiego bajlando musiałabym budować tu wszystko od okrągłego zera. A w międzyczasie nie jeść, nie pić, nie chorować i totalnie zmienić swój styl życia. Podziękuję.
Brutalna prawda jest też taka, że gdybym zamiast bloga prowadziła sklep nikt nie powiedziałby mi pewnie w przypływie życiowej mądrości – a olej to, nie dodawaj towaru przez 12 miesięcy, płać czynsz, utrzymuj pracowników, księgowość i jakoś to będzie. Ano nie będzie…
Znam realia swojej pracy i od początku nastawiałam się na to, że mój urlop macierzyński będzie inny. Że dość szybko będę chciała wrócić do gry. Że nie mogę pozwolić sobie na zawieszenie tego co robię. Że nie chcę rezygnować z bloga, który jest dla mnie nie tylko narzędziem dzięki któremu zarabiam, ale przede wszystkim świetną platformą do spotkań z ludźmi, do kreatywnego wyżycia się, do inspirowania i zbierania inspiracji.
JAK TERAZ ZAPLANOWAŁABYM SWÓJ URLOP MACIERZYŃSKI?
Jeśli pamiętacie ten tekst, to pewnie dobrze wiecie, że moje założenia dotyczące urlopu macierzyńskiego były mocno optymistyczne. Przejechałam się na nich dość mocno, ale o tym za chwilę.
Teraz, z perspektywy czasu wiem, że na macierzyńskim wiele rzeczy zrobiłabym trochę inaczej, a sam temat ugryzła od trochę innej strony. I tak jak do zajścia w ciążę przygotowałam się na dobry rok przed zobaczeniem magicznych dwóch kresek na teście ciążowym, tak samo powinnam przygotować do macierzyńskiego swojego bloga i biznes – tutaj trochę dałam dupy.
Co zrobiłabym inaczej?
#1 Wcześniej wrzuciłabym na luz. Dałabym sobie szansę na wyciszenie się i nacieszenie ostatnimi chwilami tylko sama i tylko z Fabem. Tydzień czy dwa to za mało!
#2 Zrobiłabym generalne porządki. Porządki na komputerze, na dyskach i w ważnych dokumentach. Połączyłabym drukarkę i skaner z komputerem przez wi-fi, znalazła sposób na szybki i uporządkowany eksport zdjęć – to są drobiazgi, ale jak nie działają gdy są potrzebne to potrafią naprawdę zatruć życie.
#3 Opracowałabym (nagrała, opisała, rozrysowała) systemy i dokładne instrukcje do masy drobnych zadań. Publikacja wpisów na blogu, dodawanie linków, publikacja w mediach społecznościowych, przygotowywanie grafik, edycja i opisywanie zdjęć… tego jest naprawdę dużo i naprawdę można to uprościć!
#4 Delegowałabym jak nawiedzona. Wirtualną Asystentkę powinnam zatrudnić conajmniej na kilka miesięcy przed porodem, dać nam czas na dogranie się i zdobycie wzajemnego zaufania oraz ustalenie wspólnych systemów działania!
#5 Postawiłabym na automatyzację. Począwszy od automatycznej odpowiedzi na maile, przez połączone publikacje w mediach społecznościowych na automatycznej publikacji wcześniej zaplanowanych artykułów kończąc.
#6 Zadbałabym duuuużo wcześniej o puchatą poduszkę finansową firmy. Sytuacje gdy jedyny na macierzyńskim klient opóźnia się z płatnością faktury naprawdę potrafią napsuć krwi!
#7 Zadbałabym o sprawy formalne. Mam tu na myśli zarówno kwestie związane z ZUSem, z ubezpieczeniem i z zasiłkami, jak i bardziej blogowe związane z bezpieczeństwem działania strony, z aktualizacjami wtyczek i szablonu.
#8 Nie zakładałabym zbyt pozytywnych scenariuszy. Dałabym sobie conajmniej 6-8 miesięcy względnego luzu (a nie tak jak planowałam 3 miesiące 🙂 ) i dopiero wtedy rozważałabym powrót do pracy na zwiększonych obrotach. Po 3 miesiącach, gdy z planera wysypywało się coraz więcej zadań, u mnie zaczął się akurat największy hardcore – depresja, bunt na wózek u Kajutka i generalnie kiepski czas, który był tym gorszy i trudniejszy im bardziej nakładała się na niego presja pracy.
#9 Byłabym bardziej elastyczna i obserwowała sytuację. Dopasowywałam się do niej bez robienia sztywnych i dalekosiężnych planów i harmonogramów. Skupiałabym się raczej na liście zadań niż na harmonogramie, który z założenia jest sztywno umieszczony w kalendarzu i nie pozostawia zbyt wiele pola do manewru.
#10 Bardziej strategicznie opracowałabym kalendarz wpisów blogowych. Realizowałabym plany minimum – 1 wpis nawet co 2 tygodnie byłby lepszy niż 3 teksty ciągiem, a potem długie tygodnie blogowej ciszy w eterze.
#11 Postawiłabym na więcej wpisów gościnnych. Akcja Blogowa sprawdziła się u mnie świetnie i powinnam zaplanować ją na dłużej! Fajną opcją byłyby też wywiady, rozmowy, jakiś blok tematyczny, który nie wymagałby ode mnie dużo wysiłku, a jednocześnie był fajnym źródłem inspiracji dla Czytelników.
#12 Inaczej wykorzystałabym media społecznościowe. Odpuściłabym sobie idealny feed na Instagramie i długie przekładanie zdjęć i opisów na rzecz kilku zaplanowanych postów przeplatanych z tymi dodanymi “z palca”. Recyklingowałabym w mediach społecznościowych treści na całego!
#13 Nie dokładałabym sobie niepotrzebnych zobowiązań. Głupie bartery i współprace zapchajdziury to w sytuacji niedoczasu naprawdę nie są najlepsze pomysły
#14 Nie porównywałabym się tak bardzo z innymi blogującymi mamami – zwłaszcza nie znając całego kontekstu w którym one działają.
#15 Nie kładłabym na siebie presji planowania zbyt wiele. Gdy porzuciłam mój dawny system na rzecz 3 spraw na dzisiaj zadziała się magia i miałam więcej pary do działania. Naprawdę nie rozumiem hejtu na docenianie mikro kroczków- jeśli są to kroczki w dobrym kierunku to nie dajcie sobie wmówić, że to tylko mielenie wody!
#16 Nie przekładałabym produktywności ponad moje dobre samopoczucie. Z perspektywy czasu wiem, że pierwsze oznaki depresji były u mnie widoczne jak na dłoni, a ja próbowałam je ukryć pod przykrywką “działam więcej i lepiej”
#17 Nie patrzyłabym na wszystko w tak bardzo czarno-białym świetle. Prawda jest taka, że gdy poczułam, że przyszedł dla mnie dobry moment na powrót do pracy na trochę większych obrotach bardzo szybko nadrobiłam to, co w tych pierwszych miesiącach “straciłam na amen i bezpowrotnie”
#18 Nie obiecywałabym publicznie zbyt wiele. Nie kładłabym na sobie tej ogromnej presji posiadania listy zobowiązań, z których muszę się przecież przed światem wywiązać!
#19 Częściej mówiłabym NIE – to chyba słowo-klucz do wszystkiego!
#20 Wykorzystywałabym jeszcze bardziej pomoc i wsparcie najbliższych. No i nie wstydziłabym się mówić wprost czego potrzebuję zamiast bez końca owijać w bawełnę.
Prawdą jest, że w temacie mojego urlopu macierzyńskiego cała masa spraw poszła totalnie nie po mojej myśli. Nie wstydzę się tego napisać i po cichu Wam szepnę, że są takie chwile, że trochę żałuję, że nie mam opcji przeżycia tego wszystkiego na nowo, mądrzejsza o doświadczenia, które dał mi ten rok.
Mam nadzieję, że moje przemyślenia z dzisiejszego tekstu staną się fajnym punktem wyjścia, jakąś inspiracją i momentem refleksji dla osób, które również kombinują jak połączyć pracę na swoim z opieką nad niemowlakiem.
Żeby nie było jednak tak pesymistycznie – każdy kij ma dwa końce! Czasu nie cofnę, ale odkąd zaczęłam powolutku wprowadzać w życie zmiany, które zawierają się w powyższych punktach jest mi łatwiej. Łatwiej mi być blogerką, łatwiej mi prowadzić firmę, łatwiej jest mi być najlepszą pod słońcem mamą dla mojego Kajtka.
I nadal mocno stoję za tym, co napisałam na blogu prawie rok temu:
“Obserwując moich znajomych widzę, że powrót do pracy po ponad roku urlopu macierzyńskiego łatwy nie jest. Kilkanaście miesięcy, w czasie których kompletnie zmieniamy rzeczywistość to na pewno dla wielu kobiet coś pięknego, ja jednak nie wyobrażam sobie na tak długo odcinać się od pracy, którą w końcu nie bez powodu sama dla siebie stworzyłam. Nie planuję zbyt wiele, ale nie planuję również na dłużej się wyłączać – to nie moja bajka!”
O jednej rzeczy wtedy nie pomyślałam – kto wiedział, kto wiedział, że ta zmora – depresja poporodowa – się do mnie przyklei. W końcu pomiędzy wyprawką, wyborem szpitala i bujaniem w macierzyńskich obłokach o tym się nie myśli i nie mówi za dużo. Szkoda, że to nadal temat tabu. W końcówce ciąży pojechałam sobie na pozytywach i nie pomyślałam, że niekoniecznie wszystko będzie u nas takie różowe. Prawda jest jednak taka, że to między innymi praca (i oczywiście terapia oraz ogromne wsparcie Faba) z tej depresji mnie dość szybko wyciągnęła. I nie wyobrażam sobie przeżycia urlopu macierzyńskiego bez tej mojej odskoczni i odpowiedzialności, które w trudnych chwilach stawiała mnie do pionu.
“Wychodzę z założenia, że skoro kobiety w innych krajach radzą sobie z powrotem do pracy po kilku lub kilkunastu tygodniach to pracując z domu, mając pod ręką Faba i rodziców, a przede wszystkim robiąc to, co robić uwielbiam też sobie poradzę. I przy okazji – nie wypadnę z obiegu, nie stracę kontaktu z wami i z … samą sobą.”
Ten kontakt straciłam, ale właśnie odbudowując go poprzez terapię, rozwój i ostatnio coaching czuję, że z dnia na dzień staję się dużo fajniejszą wersją siebie, taką z którą mi i moim bliskim jest po prostu lepiej!
“Po drugie – mam nadzieję (i gdyby coś mi odbiło moi bliscy znajomi wiedzą, że zasługuję na kubeł zimnej wody wylanej na głowę!), że macierzyństwo nie przysłoni mi całego świata. Chcę być mamą, która nadal ma swoje pasje, zainteresowania i przestrzeń na rozwój – a co za tym idzie duuuużo fajnych, niekoniecznie “dzieciowych” tematów do poruszenia. Wiadomo, że tak jak wspomniałam wcześniej, pierwsze miesiące spędzimy na uczeniu się siebie nawzajem, a co za tym idzie i ten nasz “lifestyle” się zmieni, ale bez przesady – Kajtek ma super tatę, mamy wspaniałych dziadków piętro niżej i zamierzam korzystać z ich pomocy również po to, aby w tym wszystkim nie zgubić siebie.”
To się udało! Gdy zaglądam do blogowych archiwów widzę chwilowy zwrot w kierunku parentingu, ale na szczęście szybko mi przeszło. Kocham naszego Kajtka najbardziej na świecie, a czas, który mogę z nim spędzić to coś bezcennego, coś co nigdy się już nie powtórzy, ale … cieszę się, że w całym tym macierzyńskim zamieszaniu mogłam dzięki mojej pracy pozostać sobą i nie straciłam kontaktu z tą częścią mnie, którą bardzo lubiłam zanim zostałam mamą!
Strasznie mnie wkurza ten trend i wmawianie ludziom, że z dzieckiem można zrobić wszystko. Wkurzają mnie sprzeczne komunikaty, gdzie z jednej strony mówi się, że dziecko nie zmienia codzienności, a z drugiej, że zakładanie firmy na macierzyńskim to głupota totalna. Wkurza mnie mówienie innym jak powinni żyć. Wkurza mnie to, ale wiem, że im więcej szczerych, prawdziwych i autentycznych historii o macierzyństwie pojawi się w sieci, tym łatwiej będzie zrobić z nich społeczny dowód słuszności, tym łatwiej będzie się świeżo upieczonym mamom w tym wszystkim odnaleźć.
Ciekawa jestem jakie są wasze doświadczenia z urlopem macierzyńskim? Najlepszy czas w życiu, czy raczej oksymoron i rollercoaster emocji? A może trochę tego i tego? Ciekawa jestem czy wśród moich Czytelniczek są mamy, które na macierzyńskim nadal pracowały i dorzuciłyby swój głos w dyskusji? Może macie jakieś podpowiedzi i rozwiązania, które sprawdziły się u was i mogłyby pomóc innym? Dajcie znać!