Lista 5/10/15
Bycie mamą to chyba jedna z bardziej rozwojowych przygód jaka spotkała mnie w życiu. W ciągu ostatnich miesięcy niemal non stop uczę się czegoś nowego. Opieka nad niemowlakiem i wspieranie jego rozwoju to jedno. Tutaj wszystkiego uczymy się praktycznie od zera, a doświadczenie i umiejętności często przychodzą po prostu z czasem. Sama śmiałam się, że na te pierwsze miesiące chętnie przygarnęłabym jakąś skuteczną instrukcję obsługi bobasa, teraz wiem, że czas, cierpliwość i obserwacja własnego dziecka są tu najlepszymi nauczycielami!
Jednak bycie mamą to przecież dużo, dużo więcej niż opieka nad maluchem – to praktycznie uczenie się siebie i swojego funkcjonowania w świecie całkowicie na nowo. I to właśnie te “macierzyńskie” lekcje są dla mnie najbardziej wartościowe! Co z tego, że przed urodzeniem Kajtka byłam w czymś doskonała, skoro teraz, w nowym kontekście i z nowymi obowiązkami muszę uczyć się tego praktycznie na nowo?
Nafajniejsze, najbardziej wartościowe dla mnie lekcje to te, z których ciągle uczę się czegoś nowego o sobie i dla siebie.
I mimo że tak się składa, że to te lekcje potrafią mi najmocniej skopać tyłek to właśnie za nie jestem w głębi duszy najbardziej wdzięczna. Wiem, że to właśnie one zostaną ze mną na dłużej i sprawią, że stanę się lepszą wersją siebie.
No i właśnie… jedną z bardziej wartościowych rzeczy, których nauczyło mnie ostatnie 9 miesięcy bycia pracującą na swoim mamą jest mądre wykorzystanie krótkich odcinków czasu. I korzystanie z listy 5/10/15 – ale o niej za moment!
Ach ten czas wygrany na loterii! Te 15 minut gdy wpadnie do nas na górę babcia, gdy jakimś cudem drzemka Kajtka się przedłuża, gdy wracam ze spotkania i autobus utknie w korku. Od kilku miesięcy gdy złapię się na tym, że w ciągu dnia mam ekstra moment zadaję sobie pytanie “co teraz?”.
Odpoczywam, czy cisnę?
Czytam dla frajdy, czy uczę się czegoś nowego?
Pracuję, czy robię coś w domu?
Składam pranie, czy czyszczę kibel?
Wskakuję na matę do yogi, czy wrzucam post na insta?
Wędruję pod prysznic, czy po filiżankę herbaty?
A może zalegam w sypialni i chowam się pod kołdrą i odpoczywam na zapas?
Już samo takie świadome decydowanie jest na bank dużo lepsze niż siedzenie z telefonem w ręku i scrollowanie mediów społecznościowych.
Co fajniejsze, okazuje się jednak, że nawet te krótkie, kilkuminutowe przerwy można wykorzystać jeszcze lepiej, z pomysłem i z nakierunkowaniem na realizowanie większego celu.
Brzmi mądrze? No to poczytajcie jak się to wszystko zaczęło!
WSZYSTKO PRZEZ TE DRZEMKI…
A zaczęło się oczywiście od drzemek! O matko, drzemki! Słowo klucz i największy koszmar pierwszych miesięcy mojego macierzyństwa.
Nastawiłam się na dziecko, które od początku będzie miało kilka przyzwoitych drzemek w ciągu dnia. Bo wiecie, noworodki przecież śpią po 18 godzin dziennie – w każdym razie ciocie, babcie i Internety tak trąbią. Okazało się jednak, że nasz egzemplarz miał inny pomysł na siebie i drzemki owszem, zdarzały się, ale były kompletnie nieprzewidywalne i najlepiej celebrowane na jednym z nas. Próby odłożenia kończyły się pobudką po kilku minutach. Pisałam już o tym zresztą gdy opowiadałam Wam o naszych pierwszych miesiącach z niemowlakiem. Oczywiście teraz wspominam to z nostalgią i z taką jakąś tęsknotą (tak, wiecie… pamięć dobra, ale krótka!), ale wtedy był to dla mnie cios, koszmar, porażka i taaaaaka strata czasu, że o matko!
Nigdy jednak nie wspomniałam o tych drzemkach w kontekście mojej pracy, która przy takim systemie nie miała cienia szans aby w ogóle się zadziać. A raczej ja jej tych szans nie dawałam …
Bo wiecie przecież jak te blogerki mają – czyste biureczko, wywietrzony pokój, świeca w tle, kwiaty w wazonie, herbatka pod ręką, spokojna muzyka lub inny szum kawiarni i dopieszczona lista rzeczy do zrobienia. Tak to się dopiero pracuje, to jest życie! Nie powiem, sama uwielbiałam taki setup do pracy zanim na świecie pojawił się nasz Kajtek. I może jeszcze kiedyś do takich luksusów wrócę, ale teraz jest jak jest.
Pracujesz szybko z tym co masz pod ręką, albo rozkładasz się z milionem pierdół na biurku, podczas tego rozkładania się potomek otwiera oko, łypnie raz i drugi, budzi się na dobre a Ty nie robisz już nic.
Tkwiłam w starych przyzwyczajeniach i jednocześnie narzekałam na ten stan rzeczy Ewelinie podczas naszych sesji coachingowych. No i Ewelina zaproponowała mi wykonanie prostego ćwiczenia – miałam wypisać sobie na kartce papieru wszystkie rzeczy, które mogę zrobić gdy w ciągu dnia wpadnie mi kilka wolnych minut.
Hahaha, kilka minut – w kilka minut to ja sobie kawę robiłam albo dobierałam zakreślacze na dany dzień. Serio.
MOJA LISTA 5/10/15
Trochę z ciekawości, trochę z przekory, trochę dla zasady (bo wiecie, ja z tych co zawsze lekcje odrabiały!) zabrałam się jednak za tę moją nieszczęsną listę. No i jak zwykle – bam, magia zadziała się gdy długopis spotkał się z kartką papieru! Nobla osobie, która odkryje jak to jest, że długopis i papier równa się fajerwerki!
Gdy zaczęłam myśleć nad maleńkimi, pojedynczymi zadaniami i rozbijać je na małe kroki okazało się, że lista zaczęła się dość szybko zapełniać. Uporządkowałam te zadania na mniejsze i większe, takie na 5, 10 i 15 minut. I zaczęłam powolutku z tej mojej listy 5/10/15 korzystać.
Na początku szło mi topornie, a po listę sięgałam dość nieśmiało i bez przekonania, tak dla zasady. Zaglądałam do niej gdy miałam wolną chwilę w ciągu dnia, wybierałam zadania, którymi się zajmę, starałam się codziennie zrobić chociaż najmniejsze “coś”.
Nie zaskoczyło to u mnie od razu, ale na szczęście lista 5/10/15 to narzędzie, a korzystania z narzędzi każdy zdrowy homo sapiens może się nauczyć.
No i ja na przykład w ciągu ostatnich miesięcy nauczyłam się olewać piękny setup i pracować w maciupeńkich fragmentach czasu wyrwanych dla mnie w ciągu dnia.
Robota posuwała się do przodu w mrówczym tempie, ale chociaż coś się działo, był tu jakiś ruch, jakaś akcja, świeże powietrze i te sprawy. Kilka tygodni z moją listą 5/10/15 i okazało się, że najlepszą motywacją stawał się dla mnie fakt, że ten system działał i przynosił efekty w mojej nowej, mamuśkowej rzeczywistości. Alleluja, rozbiłam bank w którym ktoś przechowywał całkiem spore zapasy czasu!
DLA KOGO JEST LISTA 5/10/15
Long story short.
Lista 5/10/15 to super narzędzie jeśli (wydaje się Wam, że) nie macie kompletnie czasu na to co chcielibyście zrobić.
Na bloga, na pracę nad swoim projektem, na sport, na hobby, na czytanie książek, na rozwój, na medytację, na odpoczynek, na przerabianie lekcji z kursu online czy na cokolwiek tylko chcecie. Po chwili zastanowienia i uporządkowania pomysłów okazuje się, że w kilka minut naprawdę można zrobić dużo.
Kilka minut tutaj, kilka minut tam i robi się z tego ekstra godzina w tygodniu. A czasem, gdy dojdziecie do wprawy nawet dwie lub trzy. I tak powoli, ziarnko do ziarnka jak się chce to można troszkę tego czasu dla siebie wyłuskać.
Tak wygląda moja lista 5/10/15 związana z blogiem. Tak wygląda lista, która pozwoliła mi zostać na powierzchni nawet w najtrudniejszych tygodniach, podczas najgorszych skoków rozwojowych, podczas totalnej deprechy i ochoty aby to wszystko rzucić w cholerę. Wtedy myślałam, że tonę, teraz wiem, że dzięki tym maleńkim, codziennym zadaniom dryfowałam sobie na powierzchni i czekałam na zmianę wiatru.
I mimo że ostatnie tygodnie to jakaś fatamorgana – drzemki nam się już unormowały, wypracowaliśmy z Fabem plan dnia, który pozwala każdemu z nas pracować 2 godziny non stop (niestety nadal w bałaganie i bez posprzątanego biurka, ale wiecie… priorytety!), i generalnie życie stało się łatwiejsze to ta lista 5/10/15 nadal jest jednym z moich ulubionych narzędzi do ogarniania rzeczywistości z Kajtkiem!
Korzystam z niej gdy w ciągu dnia trafi mi się trochę wolnego czasu i chciałabym zrobić coś, ale nie do końca wiem co – tutaj mam całą masę dobrych pomysłów!
A gdy pomysły się skończą, zawsze mogę rozbić na małe kroki te 33 rzeczy do zrobienia na blogu. A potem to wiecie- krok po kroczku do celu!
Nie zrozumcie mnie źle – nigdy nie będę nikogo namawiać do zostania boginią produktywności, a już na pewno nie będę namawiać do tego żadnej młodej mamy! W życiu! Chciałam jednak tym wpisem pokazać, że jeśli są chęci i jeśli tak jak ja czujecie, że ta rzeczywistość wiecznego czasobraku i bycia dla kogoś zaczyna Was dusić to warto rozejrzeć się dookoła i spróbować znaleźć narzędzie, które pomoże Wam poczuć się lepiej. Dla mnie takim narzędziem była lista 5/10/15.
A na co Wam zawsze brakuje czasu? Co chciałybyście zrobić, ale nie robicie powstrzymywane przez czasobrak właśnie? Dajcie znać czy słyszałyście o tym ćwiczeniu, a może ktoś z Was już je robił? Jakie sfery życia uporządkowałybyście na takiej liście? Jakie zadania by na niej wylądowały? A może wpadło Wam do głowy coś fajnego, związanego z blogowaniem co koniecznie powinnam dopisać do mojej listy?